17:11:00

Hawaje inaczej, niż na pocztówkach – świątynia Byodo-In i Lanikai Beach

Hawaje inaczej, niż na pocztówkach – świątynia Byodo-In i Lanikai Beach

Podczas naszego pobytu na Oʻahu udało mi się zwiedzić miejsce, które wcześniej znałam tylko ze zdjęć, świątynię Byodo-In. To niezwykła replika japońskiej świątyni z Uji, wybudowana na Hawajach w 1968 roku jako symbol przyjaźni i wdzięczności wobec japońskiej społeczności, która osiedliła się tu ponad sto lat temu. Powstała z inicjatywy Amerykanów i Japończyków wspólnie, jako gest upamiętniający 100. rocznicę przybycia pierwszych imigrantów z Japonii.
Świątynia mieści się w Valley of the Temples Memorial Park i wygląda jak przeniesiona żywcem z Kioto, otoczona stawem z karpiami koi, górami w tle i spokojem, który aż zwalnia oddech. Nie jest to czynne miejsce kultu, ale można wejść do środka, zapalić kadzidło, posłuchać dzwonu bon-sho i po prostu się wyciszyć. To jedno z tych miejsc, które sprawiają, że zaczynasz rozumieć, jak bardzo kultura Japonii przeniknęła na Hawaje.
Drugim punktem tego dnia była Lanikai Beach - uważana za jedną z najpiękniejszych plaż na świecie. I rzeczywiście, nawet mimo niesprzyjającej pogody, czuć było jej potencjał. Biały, miękki piasek, spokojna woda i wyspy Mokulua majaczące na horyzoncie… Tyle że niebo było pełne chmur, a słońce schowało się na dobre.
Na plaży kupiliśmy od lokalnego sprzedawcy arbuza i po krótkiej rozmowie okazało się, że przez kilka lat mieszkał w Krakowie. Stwierdził, że jego zdaniem Polska to jeden z lepszych krajów do życia. I coś w tym jest -  patrząc na to, jak bardzo zmieniła się od lat dziewięćdziesiątych, naprawdę żyje się u nas dobrze. Może więc Polacy nie powinni aż tak narzekać, skoro nawet Amerykanie mówią, że to świetne miejsce do życia.
Emilka była zachwycona - pluskała się w wodzie, goniła fale, turlała się po piasku i miała z tego ogromną frajdę. Widać było, że ten dzień należał do niej i że nawet bez idealnej pogody bawiła się jak na wakacjach marzeń.


 

17:15:00

Oahu samochodem, hawajskie przygody

Oahu samochodem, hawajskie przygody

Kolejne dni na Hawajach spędziliśmy na zwiedzaniu wyspy Oahu - i to było czyste szczęście, że mieliśmy wypożyczony samochód. Autobusy z wózkiem i dzieckiem? Zapomnijcie. Trzeba wyciągnąć Emilkę, złożyć wózek, wejść, złożyć wózek… Cała operacja zajmuje pół życia, a samochód daje po prostu spokój i swobodę.
Pierwszy przystanek: Botanical Garden. Tropikalny raj, zielono wszędzie, palmy, egzotyczne kwiaty, ptaki śpiewające jak w jakimś filmie przyrodniczym. Najfajniejsze były małe ścieżki wiodące między drzewami, które nagle wyłaniały ukryte zakątki pełne kolorów i zapachów. Emilka była zachwycona, biegała między alejkami i ekscytowała się każdym nowym kwiatem.
Po drodze trafiliśmy też na coś zupełnie innego - McDonald’s, który wyglądał jak wycięty wprost z filmu. Retro kolory, tropikalne tło – trudno uwierzyć, że to „zwykły fast food”. Idealne miejsce na szybką przerwę między zwiedzaniem, a dalszą drogą.
Nie sposób też nie wspomnieć o dzikich kurach. Są wszędzie. Na ulicach, przy plażach, w miastach. Chodzą sobie jak właściciele wyspy i patrzą na ludzi jakby mówiły: „To nasz teren!”. Podobno ich przodkowie zostali przywiezieni przez osadników i szybko osiedlili się na Hawajach - brak naturalnych drapieżników zrobił swoje.
Potem zahaczyliśmy o cmentarz, który naprawdę zrobił na nas wrażenie. To miejsce pełne historii i spokoju, otoczone palmami i bujną roślinnością. Spoczywają tam zarówno mieszkańcy wyspy, jak i osoby, które odegrały ważną rolę w historii Oahu – lokalni liderzy, artyści, wojskowi i pionierzy, którzy kształtowali społeczność wyspy. Nagrobki są różnorodne - od prostych kamieni po ozdobne pomniki z hawajskimi motywami. Spacerując po alejkach, można poczuć jakby czas zwolnił, a każda historia opowiedziana na nagrobku dodaje głębi temu miejscu. To miejsce nie jest smutne - jest pełne szacunku, spokoju i zadumy, idealne, żeby na chwilę przystanąć i poczuć historię wyspy.
Na koniec dnia wróciliśmy do Honolulu i przeszliśmy się plażą, przy której stoi posąg Duke’a Kahanamoku - człowieka, który spopularyzował surfing na całym świecie. Stanie przy tym pomniku i patrzenie na ocean było momentem „wow” - taki moment, kiedy historia, natura i kultura łączą się w jedno.
W następnym wpisie opublikuję szczegółowy wpis o świątyni Byodo-In, zbudowanej przez Amerykanów dla upamiętnienia japońskich imigrantów - opowiem o jej historii, architekturze i wyjątkowej atmosferze. Dzień pełen zieleni, dzikich kur, tropikalnych zakamarków i małych niespodzianek - idealny sposób na poznawanie Oahu.

12:53:00

Pierwsze dni na Hawajach w Honolulu – podróż, jet lag i pierwsze zachwyty

 Pierwsze dni na Hawajach w Honolulu – podróż, jet lag i pierwsze zachwyty

Nasza przygoda zaczęła się jeszcze w Krakowie. Najpierw samochodem ruszyliśmy do Warszawy, skąd mieliśmy lot do Los Angeles. Ten odcinek, około 12 godzin, lecieliśmy LOT-em. Mieliśmy dla córki kołyskę i to był absolutny game changer – mała praktycznie przespała cały lot, bo idealnie trafił się jej czas drzemki, więc podróż przebiegła zaskakująco spokojnie i bez stresu.

Po przylocie do Los Angeles nie lecieliśmy dalej od razu. Pierwszą noc spędziliśmy w hotelu Hilton niedaleko lotniska, żeby trochę dojść do siebie po locie i złapać oddech przed kolejnym etapem podróży. Następnego dnia wsiedliśmy w samolot Hawaiian Airlines i ruszyliśmy na Hawaje – ten lot trwał około 6 godzin. Tym razem nie mieliśmy kołyski, ale po wcześniejszym odpoczynku poszło całkiem sprawnie.
Pierwszy dzień po przylocie na wyspę był… bardzo spokojny. Zmęczenie dało o sobie znać, więc zamiast zwiedzania była regeneracja i odsypianie po tej maratonowej podróży. Jet lag dał nam się we znaki głównie przez córkę – przez pierwsze dwa dni chodziła spać około 16:00 i budziła się koło północy. Nam to jednak aż tak bardzo nie przeszkadzało, bo sami padaliśmy ze zmęczenia około 18:00. Te parę godzin snu, które mieliśmy do jej pobudki, spokojnie wystarczało, żeby potem funkcjonować cały dzień i zwiedzać bez problemu. Zakwaterowanie mieliśmy w Honolulu, w jednym z wysokich budynków niedaleko plaży. Mieszkaliśmy na szesnastym piętrze, więc z okien mieliśmy świetny widok na okolicę i kawałek oceanu. Z samego rana, zaraz po pierwszym przebudzeniu na miejscu, ruszyliśmy do Walmartu na większe zakupy. Ceny od razu dały się zauważyć, wszystko jest wyraźnie droższe niż w Polsce, a nawet więcej niż w kontynentalnych Stanach. Skupiliśmy się głównie na rzeczach dla Emilki: przekąski, chrupeczki, coś na szybko do zjedzenia. Do tego wzięliśmy chleb na śniadania, jakieś szynki i sery, żeby mieć podstawy pod pierwszy poranek i nie latać od razu po restauracjach.
Już kolejnego dnia ruszyliśmy odkrywać wyspę. Zaczęliśmy oczywiście od klasyki – słynna Waikiki Beach. Plaża ma swój klimat – jest czysto, przyjemnie, zupełnie inny vibe niż w europejskich kurortach. Ocean, palmy, surferskie deski i ten hawajski luz, który czuć wszędzie dookoła. Spacerowaliśmy też po okolicy, żeby trochę poznać teren i wczuć się w atmosferę.
Hawaje to zdecydowanie najczystszy stan, w którym byłam – a byłam już w siedmiu różnych stanach USA. Co od razu rzuca się w oczy, to bardzo mała liczba osób bezdomnych w porównaniu do tego, co widuje się w innych stanach. Cała okolica wydaje się zadbana i przyjemna do życia i zwiedzania.
Przez cały pobyt temperatura utrzymywała się około 30°C, ale nie była tak mocno odczuwalna jak np. podczas mojego pobytu w Miami. Powietrze jest tu przyjemniejsze, a ciepło mniej duszne, dzięki czemu zwiedzanie i plażowanie jest dużo bardziej komfortowe.
Mam też już pierwsze zdjęcia na tle wulkanu – Diamond Head, chyba najbardziej rozpoznawalnego punktu w tej części wyspy. Na żywo robi dużo większe wrażenie niż na zdjęciach, a okolica jest zadbana i bardzo przyjemna do spacerów.
Na razie to dopiero dwa dni, ale już czujemy, że będzie co wspominać. W kolejnym poście pokażę świątynię zbudowaną na cześć pierwszych imigrantów z Japonii, przepiękne Botanical Garden oraz te charakterystyczne zielone, hawajskie góry, które wyglądają jak z japońskich pocztówek.

16:25:00

Podgorica - co zwiedzić w stolicy Czarnogóry

Podgorica - co zwiedzić w stolicy Czarnogóry

Podczas mojej podróży trafiłam do miejsca, które od pierwszych chwil zachwyca swoją różnorodnością. To jedno z tych miast, gdzie przeszłość i teraźniejszość spotykają się niemal na każdym kroku, a spacer jego ulicami to jak kartkowanie żywej kroniki. Oto, co udało mi się zobaczyć – i poczuć.
Mój dzień rozpoczął się od Clock Tower – zabytkowej wieży zegarowej, która od wieków góruje nad okolicą i wskazuje czas mieszkańcom oraz odwiedzającym. Zbudowana w czasach osmańskich, nie tylko pełniła funkcję praktyczną, ale była też symbolem miejskiego porządku i punktu zbiegu wielu dróg. Dziś przyciąga turystów swoim urokiem, a wokół niej toczy się codzienne życie – od porannych spacerów po wieczorne spotkania na ławeczkach.
Najwięcej uroku kryło się jednak w wąskich, klimatycznych uliczkach. Niektóre z nich zdawały się prowadzić donikąd, inne nagle otwierały się na małe place, kawiarenki albo ukryte galerie. To tu można najlepiej poczuć rytm miasta – lokalni mieszkańcy rozmawiający między sobą, zapach kawy unoszący się z otwartych okien i kolorowe detale architektury, które łatwo przegapić, jeśli się nie zatrzymasz.
Zaledwie kilka kroków dalej natknęłam się na ruiny rzymskie, będące pozostałością po czasach, gdy ten region znajdował się pod panowaniem Cesarstwa Rzymskiego. Fragmenty kolumn, kamienne fundamenty i zachowane elementy dawnej infrastruktury pokazują, jak zaawansowana była kiedyś ta cywilizacja. Patrząc na nie, trudno nie poczuć pokory wobec historii – te kamienie przetrwały wieki.
W centrum Podgoricy, nad spokojną rzeką Moračą, rozciąga się Most Przyjaźni (Most prijateljstva) – wyjątkowa konstrukcja nie tylko ze względu na swoją funkcję, ale i historię. Został wybudowany w 2005 roku jako dar od Rosji dla Czarnogóry, symbolizując dobre relacje i partnerstwo między oboma krajami.
Spacerując po Podgoricy, nie sposób nie zauważyć pomnika Mihai Eminescu – jednego z najwybitniejszych poetów rumuńskich.
Trafiliśmy do dwóch parków – idealnych miejsc na chwilę odpoczynku po intensywnym zwiedzaniu. Zieleń, cień drzew i ławki pozwoliły złapać oddech i spojrzeć na miasto z nieco innej perspektywy.
Jednym z najbardziej charakterystycznych monumentów w Podgoricy jest pomnik księcia Daniela I Petrovića Njegoša, przedstawiający władcę na koniu. Stoi on dumnie na reprezentacyjnym placu, w otoczeniu zieleni i miejskich zabudowań – i trudno go przeoczyć.
Na trasie mojego spaceru znalazł się także Ratusz, czyli serce administracyjne i symbol lokalnego samorządu. Budynek ten, często w stylu neoklasycystycznym lub secesyjnym (zależnie od regionu), ale zachwyca detalami architektonicznymi i kulturowymi swoją dostojną sylwetką. To właśnie przy ratuszu zwykle odbywają się ważne uroczystości i wydarzenia miejskie – nic dziwnego, że przyciąga wzrok turystów i obiektywy aparatów.
Kolejnym miejscem, które zrobiło na mnie ogromne wrażenie, był Independence Square – Plac Niepodległości. To przestrzeń otwarta, szeroka, pełna symboliki, gdzie często odbywają się manifestacje, koncerty, spotkania. Otoczony przez budynki o ciekawej architekturze, jest punktem orientacyjnym i miejscem, gdzie historia kraju nabiera bardziej osobistego wymiaru.
W jednym z parków natknęłam się na najstarszą cerkiew w okolicy. Niestety można ją było obejrzeć tylko z zewnątrz, ale już sama bryła świątyni, z jej prostą, kamienną fasadą i wiekową ciszą, zrobiła na mnie duże wrażenie. Tego typu miejsca niosą w sobie duchowość, której nie trzeba opisywać – wystarczy ją poczuć.
Po kilku dniach pełnych zwiedzania, spacerów i odkrywania Czarnogóry przyszedł czas na powrót. Wraz z córką wsiadłyśmy do samolotu – dla niej był to już dwunasty lot w życiu. Lot powrotny trwał półtorej godziny, a ona… przespała go całego – od momentu startu aż po lądowanie. Oby więcej takich lotów hehe…

 

Copyright © 2016 Blog By Paulina , Blogger